Kraksa na pustej drodze…
Trzeba być dosyć specyficznym typem, żeby cieszyć się z gleby na pustej, trzypasmowej ulicy. Cieszę się, bo:
– mogłem się poobijać, a jestem cały
– mogłem poobijać panią, którą miałem wątpliwą przyjemność „puknąć”, a powypadało jej tylko mięso z bagażnika na pół Modlińskiej
– mogły nas przejechać inne samochody, gdyż nasze zdarzenie znienacka objęło aż dwa pasy ruchu
– mogłem rozwalić ramę, pozrywać linki, zmasakrować klamki i wygiąć obręcze
– mogłem stracić możliwość dojechania do pracy, a nawet się nie spóźniłem
A teraz najważniejsze:
– mogłem jechać samochodem, a wtedy byłaby mokra plama na asfalcie…
Wstępny bilans strat:
– zniszczona owijka (do wymiany)
– zryta kierownica pod owijką i pod kapslem
– lekko poharatany kaptur
– lekko wgięty lewy baranek do wewnątrz
– problemy ze zrzucaniem z blatu (mam nadzieję, że to kwestia linki a nie klamki)
– lekkie zarysowanie przedniej obręczy (świeżo założonej Mavic Aksium)
– standardowe siniaki na łokciu i d…
No i lekka rysa na psychice, bo okazało się, że wykreślenie ze słownika pojęć typu „pierwszeństwo na DDR” czy „zielone światło” to i tak za mało w niektórych sytuacjach. Dobrze, że jechałem Trabantem, bo gdzie ja bym znalazł taką fajną owijkę do Cube’a?