#250
Parkrun Ursynów miał dziś 250. edycję! Musiałem tam być 🙂
Przyznaję, nie jestem częstym gościem parkruna. Mam go naprawdę niemal pod domem, ale uczestniczyłem w nim dokładnie 14 razy. Sobota, dziewiąta rano – rzadko kiedy mam wtedy okazję by wyrwać się na te pół godziny. Zwykle ktoś wtedy domaga się śniadania 😉 Poza tym jeśli już mam czas, to w ciągu dnia wolę biegać po lesie. Ganianie wokół parku pozostawiam sobie na ponure wieczorne bieganie.
Jednak parkrun to nie tylko te trzy kółka. To przede wszystkim inni biegacze. Pomyślałem „społeczność”, ale nie jestem pewien czy do niej przynależę. Kilkoro poznaję z widzenia, nawet w cywilnych strojach na stacji metra, ale nie nawiązałem żadnych znajomości. Mniej więcej wiem za kim się ustawić, by trzymać mocne tempo – i to mi wystarcza. Trudno nie doceniać pracy m.in. Basi Muzyki, naszej koordynatorki, oraz wielu wolontariuszy. Jeśli to przeczytacie – kudos dla Was 🙂 To jeden z powodów, dla których dziś chciałem być na starcie i potem chwilę spędzić na mecie.
To, co mi się najbardziej podoba, to ciśnienie związane z zawodami. Wiem, że to nie są klasyczne wyścigi, ale zawsze jest element rywalizacji. Zmieszczę się w pierwszej dziesiątce? Dwudziestce? Kto tak za mną tupie? Dziś bardzo zaimponował mi chłopak, który biegł dwie pozycje przede mną. Nie wiem, czy miał 10 lata, a cisnął w świetnym, równym tempie. Ja już się niemal odzwyczaiłem, że można biec przez 5 kilometrów bez zatrzymywania się 😉
A wynik, ktoś zapyta? 16. miejsce, 21:47. Myślałem, że nie zmieszczę się w 22 minutach, bo było naprawdę zimno i wiatr mocno przeszkadzał na długiej prostej z metą. Ale na ostatnim kilometrze trochę przyspieszyłem, więc nie było tak źle.